Dziś moim gościem jest Marta Lenartowicz, związana z Atelier maraArt.
Marta Lenartowicz o sobie…
Jestem pozytywnie zakręconą indywidualistką, chodzącą swoimi drogami.
Mam szerokie zainteresowania - lubię czytać książki i mangi, interesuję się kulturą i rzemiosłem średniowiecza, lubię eksperymentować w kuchni. Ale przede wszystkim lubię TWORZYĆ.
Na swojej drodze spotkałam równie zakręconego faceta, z którym realizuję nasze wspólne pasje.
J.G.: Zajmujesz się tworzeniem pięknych rzeczy, rękodziełem, które cieszy oczy i pobudza wyobraźnię. Skąd wziął się pomysł na taki rodzaj aktywności?
M.L.: Mam zakodowaną „wewnętrzną potrzebę tworzenia”, ponieważ wyrażanie siebie przez sztukę towarzyszyło mi od zawsze. Jest dla mnie jednym z podstawowych instynktów i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Niezależnie od wybranej formy artystycznej, po prostu lubię „robić coś z niczego”.
Być może to kwestia wychowania - pochodzę z wielopokoleniowej rodziny, w której każdy miał jakieś kreatywne hobby. Być może chodzi o potrzebę wyrażenia mojego artystycznego ducha.
J.G.: Jak myślisz, co wyróżnia Twoje prace?
M.L.: Moje prace zawierają cząstkę mnie. Każda z prac jest dopieszczona do granic możliwości, dopracowuję je tak długo, aż uznam że osiągnęłam dokładnie to co sobie założyłam, niezależnie ile czasu i pracy będzie mnie to kosztować. Wszystkie prace wyrażają moje emocje i wrażenia, moje wizje i punkt widzenia, oddają moją estetykę i poczucie piękna – niezależnie od techniki w jakiej akurat tworzę. Czasem pokazują mój zachwyt nad ładnym kwiatem lub krajobrazem, czasami wyrażają moją przyjaźń do osoby, dla której akurat tworzę prezent. Wszystkie moje prace są wymyślone, zwizualizowane i stworzone przeze mnie. Nie używam cudzych wzorów, nie kopiuję czyichś prac, nie podążam ślepo za trendami i modą. Po prostu moje prace są moje.
Bieżnik Źródło: Marta Lenartowicz |
J.G.: Jakie prace tworzysz?
M.L.: Tworzę różne dzieła w różnych technikach: patchworkowe ozdoby i upominki; pikowane „obrazy” z tkaniny; obrazy (szkicowane ołówkiem i węglem, malowane suchymi pastelami lub kredkami); stroje historyczne (repliki strojów głównie z okresu późnego średniowiecza, to wynika z innych moich zainteresowań); filcową biżuterię (filcowaną na mokro i sucho); czasami ozdabiam „po swojemu” przedmioty codziennego użytku, doszywając do nich jakąś dekorację.
Wszystko zależy od tego co mi w duszy gra. Wspieram też męża, któremu tak spodobało się komponowanie patchworkowych wzorów z kawałków tkanin, dobieranie kolorów i ozdabianie kompozycji haftami, że nauczyłam go szyć i teraz on również zajmuje się tworzeniem. Z tym że mąż tworzy głównie za pomocą komputera i skomputeryzowanej maszyno-hafciarki, a ja wolę bardziej tradycyjne techniki.
Koszula- ręczny haft źródło: Marta Lenartowicz |
J.G.: Jak powstają wykonane przez Ciebie przedmioty? Skąd czerpiesz inspirację, wzory? Gdzie zaopatrujesz się w materiały?
M.L.: Pytasz, jak powstają wykonywane przeze mnie przedmioty. Najczęściej pod wpływem jakiejś inspiracji. Gdzieś coś zobaczę, usłyszę, skojarzy mi się to z jakąś ciekawą tkaniną jaką mam w zapasach. W tym momencie zaczyna mi się tworzyć w głowie wzór. Przeważnie od razu siadam do pracy, bo lubię taką wizję od razu przekuć w dzieło. Czasami mąż się denerwuje, że poświęcam na coś cały wolny czas przez kilka dni pod rząd.
Wszystkie wzory na moje prace tworzę sama – nie lubię kopiować cudzych prac, to nie moja bajka. Tą samą zasadę wyznaje mój mąż, który uwielbia projektować geometryczne wzory na poduszki – jest to dla niego relaks po godzinach spędzonych w pracy.
Jeśli chodzi o inspirację to inspiruje mnie bardzo dużo rzeczy – ale najwięcej natchnienia czerpię z natury.
Materiały kupuję zarówno w lokalnych sklepach jak i przez Internet. Wszystko uzależnione jest od tego, czego potrzebuję. Niestety, nasza pracownia znajduje się w salonie 2-pokojowego mieszkania i z uwagi na to, pojemność moich półek na tkaniny i materiały jest bardzo ograniczona.
J.G.: Pamiętasz swój pierwszy wykonany ręcznie przedmiot? Co to było?
M.L.: Szczerze powiedziawszy ciężko mi sobie przypomnieć co było pierwszą stworzoną przeze mnie rzeczą, ponieważ od zawsze miałam zapędy artystyczne.
We wczesnym dzieciństwie dużo rysowałam i malowałam. W czasach podstawówki zaczęłam rozwijać również inne pasje: szydełkowanie razem z tatą, haft Richelieu z ciocią Alą, szycie ręczne z babcią, robienie na drutach i nauka rysunku z ciocią Elzą, tworzenie prostej biżuterii z koralików z mamą. Oprócz tego w szkole były zajęcia „techniki”, na których poznałam podstawy technik aplikacji i makramy. Przez wiele lat należałam również do kółka plastycznego, na którym poznawałam nowe techniki i szkoliłam umiejętności.
Z rzeczy, które tworzyłam od najmłodszych lat do dzisiaj zachowały się na pewno serwetki, które wtedy wyhaftowałam i obrazki-aplikacje, które zrobiłam.
źródło: Marta Lenartowicz |
J.G.: Jesteś samoukiem? Kto uczył Cię szyć? A może kończyłaś jakieś kursy w tym zakresie?
M.L.: Jeśli chodzi o szycie ręczne, to wiele cennych informacji wyniosłam z domu. Jeśli chodzi o szycie na maszynie to jestem samoukiem. Swój pierwszy kontakt z maszyną miałam w wieku kilku lat, kiedy aktywnie „pomagałam” swojej mamie, podkładając palce i kawałki ścinków pod szyte przez nią ubranka dla mnie i rodzeństwa. Tak bardzo chciałam wtedy szyć, że któregoś razu zakradłam się do maszyny i ją ... przypadkiem zepsułam. Niestety mimo wielu prób naprawienia uszkodzenia, maszyna nie szyje... Trauma pozostała mi na długie lata.
Mając 16 lat postanowiłam spróbować ponownie. Chciałam uszyć sobie narzutę na łóżko z próbek tkanin tapicerskich (nie miałam dostępu do tkanin, ani pieniędzy na zakup materiału). Ponieważ maszyna Łucznik mojej mamy była ciągle niesprawna, poszłam do cioci Elzy, u której stała maszyna Singer - napędzana na nożny pedał stara maszyna do szycia ze stolikiem. Wtedy totalnie nie znałam się na ustawianiu maszyny, rodzajach igieł, nici, tkanin, technikach szycia i całej masie rzeczy z tym związanych. Po prostu chciałam sobie uszyć narzutę. O tym, że uszyłam wtedy swój pierwszy patchwork, dowiedziałam się ponad 15 lat później. :)
W 2004 roku byłam zafascynowana rycerstwem i, żeby brać udział w imprezach, musiałam posiadać odpowiedni strój. Na krawcową nie było mnie stać, więc musiałam uszyć sobie strój sama. Właśnie wtedy kupiłam sobie swoją pierwszą maszynę do szycia – była to Arka Radom model 653 (chyba). Jak uszyłam sobie giezło, to siostra też chciała takie mieć. Uszyłam i dla niej. Później było szycie sukienek dla koleżanek z Bractwa. Jednak do tego, żebym mogła powiedzieć, że umiem szyć było mi jeszcze bardzo daleko.
Dopiero w 2010 roku tak naprawdę zaczęłam się wgryzać w tematykę szycia. Zaczęłam uczyć się dbania o maszynę: regulowania jej i konserwacji, dobierania igieł do materiałów, zastosowania stopek i ściegów, itp.
W 2013 zaczęłam się fascynować patchworkiem i pikowaniem (quilting) – to była miłość od pierwszego wejrzenia. Od tej pory cały czas się uczę i rozwijam, analizuję błędy i wyciągam wnioski. Bazuję na anglojęzycznych materiałach, ponieważ w Polsce praktycznie nie ma ta ten temat informacji. Kursów żadnych nie kończyłam – w moim mieście ich po prostu nie było, a na wyjazdy na drugi koniec Polski na jednodniowe szkolenie trwające 4-6 godzin nie miałam czasu.
J.G.: Na swoim blogu piszesz o ukochanej maszynie firmy Singer. Znasz jej historię? Skąd wzięła się u Ciebie?
M.L.: Jest to dokładnie ta sama maszyna na której szyłam swoją pierwszą narzutę na łóżko mając 16 lat. Wtedy było to dla mnie tylko narzędzie, do którego nie przywiązywałam większej wagi. Ot, stara maszyna – lepsze to niż zszywanie ręczne całej masy kawałków.
Jednak dzisiaj patrzę na nią inaczej – jest to najlepsza maszyna na jakiej szyłam. Kiedy metodą prób i błędów nauczyłam się, jak powinnam ją regulować, czyścić i konserwować, stała się dla mnie niezastąpiona.
Jeśli chodzi o historię tej maszyny, to niestety nie znam wszystkich szczegółów, ale postaram się ją choć trochę przybliżyć. Maszyna ma ponad 100 lat – tak wynika z numeru seryjnego. Ta maszyna trafiła do mojego rodzinnego domu w latach 90-tych. Ciocia dostała ją od swojej koleżanki, która z kolei dostała ją w spadku po śmierci swojej matki. Pamiętam, jak wielokrotnie odwiedzałam tą pogodną staruszkę w malutkim mieszkaniu na poddaszu. Zawsze była uśmiechnięta, kiedy przychodziłam z wizytą. Zawsze miała przygotowane domowe ciasteczka, którymi chętnie częstowała swoich gości. To u niej pierwszy raz widziałam tą piękną maszynę – pamiętam, że często z niej korzystała i bardzo o nią dbała. Sądzę, że dzięki temu maszyna jest w tak dobrym stanie technicznym, mimo swoich ponad 100 lat. Niestety nie wiem, jak maszyna znalazła się w jej posiadaniu.
W każdym bądź razie maszyna trafiła do mojej cioci, ponieważ koleżanka miała już swoją maszynę - dużo nowszą i chowaną do walizki, co w małym mieszkaniu było dużą zaletą. Po prostu brakowało jej miejsca na przechowywanie tej zabytkowej i postanowiła ją sprezentować koleżance.
W moje ręce Singerka trafiła w 2010 roku, ponieważ w tym czasie moja Arka Radom już regularnie odmawiała posłuszeństwa. Początkowo została mi tylko wypożyczona przez ciocię Elzę, która nie korzystała z niej od lat. Kiedy po ponad roku czasu i regularnego szycia została mi sprezentowana, byłam bardzo szczęśliwa – lepszego prezentu urodzinowego nie mogłam sobie wymarzyć. Od tego czasu maszyna jest pod moją opieką i jest to jedna z cenniejszych rzeczy, które posiadam. Liczę, że posłuży mi jeszcze wiele lat. :)
J.G.: Co Cię motywuje do działania?
M.L.: Największą motywacją jest dla mnie mój mąż – jest dla mnie wsparciem i inspiracją. Zawsze mogę na nim polegać, pomaga mi konsekwentnie dążyć do celu i krytycznym okiem ocenia moje prace. Jednocześnie, przez to że sam tworzy, dostarcza mi weny do dalszej pracy.
J.G.: Jaki aspekt związany z tworzeniem tych pięknych przedmiotów przynosi ci najwięcej satysfakcji?
M.L.: Dla mnie cały proces tworzenia jest fascynujący. Zaczynając od pracy nad autorskim projektem, poprzez dobór odpowiednich tkanin i materiałów, szycie, pikowanie, wykończenie całości – te wszystkie czynności dają mi radość.
Jednak największą satysfakcję mam w momencie, kiedy pokazuję bliskim ukończoną pracę – ich zachwyt, docenienie precyzji wykonania, uznanie dla kilku dni pracy włożonych w stworzenie i wykonanie autorskiego projektu – to jest to co dodaje skrzydeł i sprawia, że chce się szyć. :)
J.G.: Planujesz otwarcie swojej firmy, chcesz zamienić swoją pasję w biznes czy może zajmować się tym wyłącznie hobbystycznie?
M.L.: Na razie jest to moje hobby. Ale zdradzę Ci, że moim marzeniem jest własna firma - bardzo chciałabym swoje życie zawodowe związać z projektowaniem i tworzeniem unikalnych prac. Niestety jestem realistką i wiem, że bez skutecznego marketingu w dzisiejszych czasach można robić cuda i nie zarobić na opłacenie ZUS-u.Ogromnie cieszyłoby mnie, gdyby Polacy doceniali ilość pracy wkładaną w stworzenie czegoś ręcznie.
Z kolei mąż prowadzi swoją firmę i w ramach firmy sprzedaje swoje prace – głównie są to ozdobne artykuły do dekoracji wnętrz.
(od redaktora - pracę można obejrzeć TU).
J.G.: Kierujesz się własnymi pomysłami, czy też można u Ciebie zamówić przedmiot, o danym kształcie i kolorze, motywie podanym przez klienta?
M.L.: Tworząc swoje prace podążam za intuicją – wybieram kolory i struktury tkanin z których powstanie projekt. Lubię używać różnych technik, których połączenie nie zawsze jest oczywiste. Pasjonuje mnie tworzenie abstrakcyjnych wzorów, które pobudzają wyobraźnię odbiorcy, ponieważ każdy widzi w nich coś innego i może je indywidualnie interpretować. Jest to specyficzny dialog twórcy z odbiorcą, który odbywa się za pośrednictwem dzieła. :)
Produkty zaprojektowane przez klienta to specjalność mojego męża. W swojej firmie świadczy usługi wykonania przedmiotów wg gotowego projektu przesłanego przez klienta lub wg jego zaleceń – w takiej sytuacji mąż tworzy indywidualny projekt, który po akceptacji jest wykonywany w naszej pracowni. Dzięki hafciarce komputerowej możliwa jest dodatkowa personalizacja zamówienia np. haft imienia, daty lub wzoru. Tak naprawdę ogranicza nas tylko budżet przeznaczony na projekt.
J.G.: Czy planujecie rozszerzenie oferty o inne artykuły? A może o kursy stacjonarne dla osób, które chciałyby upiększać swoje otoczenie?
M.L.: Oczywiście cały czas tworzymy nowe projekty. Ja mam specjalny zeszyt w którym robię wstępne szkice wzorów. Czasami mam gotową wizję finalnego produktu, czasami rysuję tylko motyw lub fragment wzoru, który dopiero później dopracowuję. Z kolei mąż woli swoje projekty tworzyć na komputerze i tam od razu wstępnie dobiera kolorystykę wzoru i projektuje hafty, które pięknie uzupełniają kompozycję. W ofercie sklepu męża regularnie pojawiają się nowe produkty i nowe wzory – warto zaglądać i sprawdzać co nowego.
Nad prowadzeniem kursów zastanawialiśmy się kiedyś, ale żeby nauczyć kogoś szyć, trzeba go posadzić przed maszyną i pokazać „co i jak”. Może kiedyś w przyszłości się tym zajmiemy, ale na razie nie mamy takich planów.
J.G.: Szczególnie zauroczyły mnie Wasze poszewki na poduszki i walentynkowe serduszka. Ale możesz zdradzić, jakie przedmioty wykonane własnoręcznie, lubisz najbardziej?
M.L.: Cieszę się, że podobają Ci się nasze wytwory. :) Jeśli chodzi o produkty męża dostępne na Etsy, to najbardziej podobają mi się te cztery wzory patchworkowych poszewek:
źródło: https://www.etsy.com/listing/230550305/roses-pillow-3d-effect-patchwork-pillow |
źródło: https://www.etsy.com/listing/230556518/modern-pillow-patchwork-embroidery |
źródło: https://www.etsy.com/listing/248164126/throw-pillow-gift-for-woman-boho-chic |
źródło: https://www.etsy.com/listing/230550181/pillowcase-brown-15x15in-3d-effect |
Jeśli chodzi o moje dzieła, to jednym z moich ulubionych jest wełniany płaszcz i lniana koszula do mojego stroju średniowiecznego. Nad każdym z tych elementów pracowałam ponad 40 godzin. Wszystkie szwy i hafty motywu roślinnego zdobiące stroje wykonałam w 100% ręcznie. Uwielbiam również serię kwiatów rysowanych suchymi pastelami i filcowany naszyjnik z pomarańczowym kwiatem wyszywany drobnymi koralikami, który zakładam na specjalne okazje.
J.G.: A jakie przedmioty najczęściej kupują klienci?
M.L.: Z tego co obserwuję w działalności męża, największym powodzeniem cieszą się dekoracyjne bombki i zawieszki wykonane z tkanin (np. walentynkowe serduszka, o których wspominałaś wcześniej) oraz ekskluzywne haftowane kosmetyczki, które kupowane są na prezent.
Źródło: Marta Lenartowicz |
J.G.: Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
M.L.: Startujemy w poduszkowym konkursie Nancy Zieman i chcemy go wygrać.A tak bardziej serio - moje plany na najbliższą przyszłość? Żyć, cieszyć się zdrowiem i tworzyć z pasją.
Marzę też o wspaniałej pracowni, w której będę mogła realizować swoje projekty nie martwiąc się, że za godzinę przychodzą goście i trzeba zwijać pracę ze stołu w salonie.
J.G.: Tego wszystkiego Wam zatem życzę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz