wtorek, 22 marca 2016

Przedsiębiorcza kobieta: Kamila Mrowiec

Dziś moim gościem jest Kamila Mrowiec, zajmująca się rękodziełem właścicielka bloga Ptaszynkowo.pl



Kamila Mrowiec o sobie: 

fot.K.Mrowiec
Nazywam się Kamila Mrowiec, mam 29 lat. W 2011 roku skończyłam studia na Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Katowicach z dyplomem mgr fizjoterapii. Zawodowo jednak zajęłam się logistyką i w tym kierunku podjęłam kolejne studia w 2013 roku. Obecnie odkrywam w sobie kolejne liczne pasje. Jako miłośniczka jakości i estetyki zakochałam się w handmade, czyniąc tę branżę częścią swojego życia. Uwielbiam szyć i obecnie w tym kierunku się rozwijam. Prywatnie jestem żoną i matką dwójki dzieci. Mieszkam w Bielsku – Białej.



J.G.: Zajmujesz się tworzeniem pięknych rzeczy dla dzieci i niemowląt. Skąd wziął się pomysł na taki rodzaj działalności? 

K.M.: Kiedy zastanawiałam się nad „nowym planem na siebie” i szukałam „TEGO CZEGOŚ” co mogłabym robić, starałam się przeanalizować wszystkie swoje możliwości, to co mam, co lubię robić, co potrafię i w czym jestem dobra. Wszystkie te określenia wskazały, że na pierwszym planie znajduje się szycie. Bardzo to lubię – choć nie jestem zawodowcem. Zawsze byłam dobra w pracach manualnych. W przypadku pisania wierszyków dla dzieci – nie jestem poetką, ale bajki - rymowanki są u nas w domu na porządku dziennym. Przychodzi mi to dość naturalnie przebywając w towarzystwie dwulatki, która uczy się mówić. Do tego dołożyć mogłam jeszcze podstawową znajomość programów graficznych i dobry sprzęt fotograficzny (mój mąż zawodowo zajmuje się fotografią), co daje dobry start w działalności internetowej. A skąd branża dziecięca? Jak to się mawia: „Potrzeba matką wynalazków” – to powiedzenie sprawdza się również w moim przypadku. Od zawsze podziwiałam osoby, które potrafią same zrobić coś dla siebie, dla domu i najbliższych. Oryginalnie, własnoręcznie. Kiedy w moim życiu pojawiły się dzieci, chciałam by wszystko dla nich było wyjątkowe i niepowtarzalne. Zaczynałam od szycia ubranek dla córeczki, potem pojawiały się kolejne uszytki. 

J.G.: Jak myślisz, co Cię wyróżnia na rynku?

K.M.: Jak każdego rękodzielnika – wyróżnia mnie mój własny styl, tworzone wzory, pomysły. Każdy przedmiot jest niepowtarzalny. Szycie nie jest żadną nowością na rynku – zajmuje się tym wiele osób. Gdybym jednak miała wskazać na jedną cechę odróżniającą moje prace powiedziałabym, że każda ma swoją historię. Są to niejako postacie z bajki, która ciągle się tworzy. Każdy plecaczek czy torebka jest szyty z myślą i dedykacją dla konkretnego dziecka Dlatego do każdej uszytej sowy dołączona jest krótka bajkowa rymowanka o postaci, którą uszyłam i o jej przyszłej właścicielce/właścicielu. Oczywiście nie zawsze mam informacje o tym, kto będzie używał moich produktów. Ale czasami wystarczy mi wiedza, że szyję np. dla dziewczynki z okazji trzecich urodzin. Pozwolę sobie posłużyć się przykładem sówki, która została uszyta dla trzyletniej Zuzi z Zielonej Góry z okazji jej trzecich urodzin: 

Zleciała się w chwili sów cała chmura
„Hu hu! A gdzie leży miasto Zielona Góra?
Czy wszystko tam ma kolory zieleni?
Co ma biedronka zamiast czerwieni?
Czy żyją tam sowy wyłącznie zielone?”
Huczało stado całkiem zdziwione.
I między sobą tak rozmyślały,
aż wpadły wreszcie na pomysł wspaniały.
„Wyślijmy Sowę do małej Dziewczynki,
która obchodzi dziś urodzinki.
Niech leci w pośpiechu do trzyletniej Zuzi
i uśmiech roznieci na jej ślicznej buzi.
A gdy się sowa wszystkiego dowie,
z pewnością na nasze pytania odpowie”
I tak się sówki wkoło zebrały
100 lat dla Zuzi z radością śpiewały.
Bardzo lubiły dalekie podróże
i opowieści o Zielonej Górze.

fot.K.Mrowiec

J.G.: Jakie artykuły dla maluchów masz w swojej ofercie?

K.M.: Moja oferta obejmuje głównie torebki, plecaczki, portfeliki dla dzieci. Swoją pasję dopiero zaczynam przekładać na szerszą działalność i mam plany znacznego poszerzenia swojej oferty o inne uszytki nie tylko dla dzieci. Będą to np. etui, kosmetyczki, worki, organizery, torby zakupowe, zestawy w kompletach i inne. Chcę jednak dążyć do tego krok po kroku – wszelkie nowości opiszę i pokażę na swoim blogu.

J.G.: Jak powstają wykonane przez Ciebie przedmioty? Skąd czerpiesz inspirację, wzory? Gdzie zaopatrujesz się w materiały?

K.M.: Kolejne postacie z bajki pojawiają się spontanicznie. Kiedy moje dziecko poznawało zwierzątka, w domu pojawiały się gdzieniegdzie nowe kotki, pieski, ptaszki w postaci naszywek na poduszki lub zawieszek. Potem zamieszkiwały plecaki, torebki, czasami ubranka. O każdym uszytku powstawała bajka. Moja dwuletnia córka, która właśnie uczy się świata, natychmiast zauważa je i potrafi po swojemu o nich opowiadać. Dlatego podstawową inspiracją są dla mnie bajki, żywe, wesołe kolory. Pomysły podsuwają mi same dzieci, które same „mówią” co im się podoba, czego potrzebują. Szyję głównie dla dzieci, ale nie tylko dla nich. Lubię stworzyć czasem coś dla siebie lub dla domu. Pomysły przychodzą same. Świdrują mój umysł, aż w końcu powstają. Czasami wystarczy, że gdzieś zobaczę ciekawy wzór, kolor i już nie potrafi opuścić mojej głowy. Kiedy wiem co chcę zrobić, ale nie do końca wiem jak – szukam w sieci. Istnieje wiele stron typu DIY, gdzie można odnaleźć sporo instrukcji i inspiracji.

fot.K.Mrowiec
J.G.: Pamiętasz swój pierwszy wykonany ręcznie przedmiot? Co to było?

K.M.: Jako że od zawsze lubiłam tworzyć coś ręcznie, pierwsze prace powstawały już w czasie mojego dzieciństwa, dlatego nie potrafię sobie przypomnieć co było tym pierwszym przedmiotem. Jednak jeśli chodzi o powrót do przygody z handmade w życiu dorosłym, kiedy to zaczęłam uczyć się szycia na maszynie, pierwszą uszytą rzeczą była sukienka, którą chciałam zrobić dla siebie. O rany... o efektach lepiej nie mówić, bo do dziś czerwienię się na to wspomnienie ;) 

J.G.: Jesteś samoukiem? Kto uczył Cię szyć? A może kończyłaś jakieś kursy w tym zakresie?

K.M.: Uczyłam się – i ciągle się uczę – sama. Choć w zasadzie nie do końca mogę tak powiedzieć, ponieważ często korzystałam z tutoriali, stron DIY lub fachowych czasopism. A za tym przecież stoją ludzie, którzy dzielą się swoimi umiejętnościami. To oni dali mi „podstawową bazę” wiedzy o szyciu, którą później rozwijałam na własną rękę. Może jest to właściwe miejsce i czas by wspomnieć właśnie o uzdolnionych osobach, które uczą innych, pokazują co i jak można zrobić samemu nie kryjąc tego jedynie dla siebie. Dobrze, że są tacy wśród nas! Mogę powiedzieć, że uczę się od najlepszych :)

J.G.: Kierujesz się własnymi pomysłami, czy też można u Ciebie zamówić przedmiot, o danym kształcie i kolorze, motywie podanym przez klienta?

K.M.: Projektuję i szyję rzeczy sama, z materiałów, które sama wybieram. Jeśli ktoś jest zainteresowany danym produktem to bierze go w całości takim jaki jest. Oczywiście klienci mogą mieć swoje życzenia – np. o wybór innej aplikacji filcowej na plecaku lub torbie, inny zestaw kolorów – dostosowuję się z chęcią do tych życzeń. Im bardziej spersonalizowany wzór tym lepiej. Do tej pory nie stworzyłam jeszcze dwóch takich samych przedmiotów. Zawsze jednak przyjmuję zasadę, że nie uszyłabym czegoś, co według mnie wyglądałoby źle. Nie odszywam również cudzych projektów, nie powielam zastrzeżonych znaków firmowych, nie łamię praw autorskich. Z tymi zasadami musi liczyć się każdy składający u mnie indywidualne zamówienie.

fot.K.Mrowiec
J.G.: Planujesz otwarcie swojej firmy, chcesz zamienić swoją pasję w biznes czy może zajmować się tym wyłącznie hobbystycznie?

K.M.: Przede wszystkim chcę się tym zajmować z radością i pasją. Jestem u progu otwierania własnej działalności. Choć nie ukrywam, że mam przy tym sporo obaw. Biznes rządzi się twardymi zasadami. A ja wiem, że aby tworzyć najlepiej jak potrafię, nie mogę stracić radości z tego co robię. Dlatego wydaje mi się, że w tej branży ogromną sztuką jest wyważenie złotego środka pomiędzy pasją a biznesem. 

J.G.: Czy planujesz rozszerzenie oferty o inne artykuły, na przykład ubranka dla dzieci?

K.M.: Oferta będzie się ciągle rozszerzać o to, co akurat będzie mi w duszy grało. Jeśli jakiś projekt spodoba się i sprawdzi w najbliższym otoczeniu to zostanie rozpowszechniony szerzej. Dziecko to najsprawiedliwszy i najbardziej surowy sędzia. Powie szczerze i dobitnie co mu się podoba, a co nie. Czasami oznacza to radość na widok nowo uszytej rzeczy, a czasami sprowadzenie do parteru. Co do rozszerzania oferty nie zamykam się na żadne opcje – planuję też popracować nad produktami nie tylko dla maluchów, ale również dla kobiet.

J.G.: Czy możesz zdradzić, jakie formy, postacie lubisz wykonywać najbardziej?

K.M.: Oczywiście sowy – to one są głównymi bohaterami naszych opowieści. Sama nie wiem skąd to się wzięło, ale tak już zostało. Sowy to symbole mądrości, więc niech towarzyszą naszym pociechom w poznawaniu świata. Poza tym to tajemnicze, nocne ptaki – więc historie o nich nie mają końca. Od nich też wzięła się nazwa Ptaszynkowo. Oprócz ptaków można u nas spotkać też inne postacie. Koty, pieski, biedronki i całą masę nienazwanych.

J.G.: Jako osoba planująca własną firmę co byś doradziła kobietom, które również myślą o założeniu własnej działalności? Co powinny wziąć pod uwagę? Jak się przygotować? Co jest twoją największą obawą?

K.M.: Nie czuję się osobą na tyle doświadczoną by móc radzić innym. Sama zaczynam swoją przygodę z własnym biznesem, blogowaniem, e-commerce i często sama radzę się osób, które są na tej drodze sporo przede mną. Gdybym jednak miała przekazać coś innym kobietom, które rozważają założenie własnej działalności, to wypunktowałabym to w kilku zdaniach:
  • Zawsze próbuj, nie bój się brać spraw we własne ręce, uwierz we własne możliwości.
  • Nie będzie łatwo, ale nie poddawaj się.
  • Dobrze przemyśl co masz, w czym jesteś dobra, co potrafisz i rób to.
  • Dobrze się do wszystkiego przygotuj. Poczytaj, stwórz plan. Jeśli czegoś nie wiesz – ucz się, ale nie działaj w ciemno.
  • Nie słuchaj ludzi, którzy mówią: „ale po co ci to” i „nie dasz sobie rady”.
  • Wyrzuć ze swojej głowy zdanie „Nie da się”.
  • Nie nastawiaj się na sukces i profity od razu, wszystko wymaga czasu.
  • Dbaj o swój ciągły rozwój. Nie ma nic gorszego niż zatrzymać się w miejscu.
  • Zamiast narzekać zastanów się jak zmienić to, na co narzekasz.
  • Miej w sobie pokorę – nie każdy jest najlepszy we wszystkim (przynajmniej nie od razu) i trzeba się pogodzić z tym, że coś może się nie udać. A jeśli coś się nie uda – patrz punkt pierwszy na mojej liście. 
Mam kilka obaw. Po pierwsze boję się, aby „ubiznesowienie” mojej pasji nie zabrało mi z niej radości. By pogoń za uciekającym czasem, którego wciąż brakuje, nie przysłoniła mi rzeczy ważnych, takich jak czas dla bliskich, czas na odpoczynek i czas na realizowanie siebie w dziedzinach życia innych niż tylko praca. Wierzę jednak, że dobra organizacja, zaangażowanie i dyscyplina pomogą mi uporządkować wszystko i zapanować nad tym.

fot.K.Mrowiec

J.G.: Jakie według Ciebie cechy i umiejętności są niezbędne do prowadzenia własnej działalności? 

K.M.: Moim zdaniem od początku trzeba wszystko co się robi traktować poważnie i profesjonalnie. Szanować każdego klienta, jego autonomię i prywatność. Być słownym. Dyscyplina i organizacja – to podstawowe sprawy, o których chyba nie trzeba wspominać. Myślę, że sukcesy osiągają ludzie myślący innowacyjnie i przyszłościowo oraz tacy, którzy nie boją się wyzwań i odważnych decyzji. 

J.G.: Jaki aspekt związany z tworzeniem tych pięknych przedmiotów przynosi ci najwięcej satysfakcji? 

K.M.: Cały proces tworzenia sprawia mi przyjemność, już od momentu oswajania pomysłu w mojej głowie. Kiedy pojawia się inspiracja i wena do działania, czuję niepohamowaną chęć tworzenia i nie mogę odpuścić dopóki nie skończę. Lubię też etap końcowy – kiedy wykańczam szczegóły – ponieważ to one najmocniej personalizują każdą rzecz. Komponowanie kolorów, pisanie wiersza, misterne pakowanie – wszystko dla jak najlepszego efektu końcowego. Wtedy też najwięcej myślę o odbiorcach moich prac – o dzieciach, dla których szyję. Zastanawiam się co wiem na ich temat i jak ubrać to w rymy, żeby sprawić komuś odrobinę radości.

J.G.: Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

K.M.: Praca, praca i jeszcze raz praca. Chcę dobrze dopracować organizację i logistykę swojego codziennego życia, żeby znaleźć czas na wszystko. Ważne miejsce planuję tu znaleźć dla rozwoju swojej pasji jaką jest szycie, ciągłe doskonalenie warsztatu i jakości, budowa własnej marki. Myślę nad inwestycją w lepszy sprzęt, który pozwoli mi działać z większym rozmachem i stawiać sobie poprzeczkę co raz to wyżej. Zaczynam też przygodę z blogowaniem – i w tym temacie też chcę się rozwijać. Moim marzeniem jest postawienie znaku równości pomiędzy pasją i pracą. 

J.G.: Co Cię motywuje do działania? 

K.M.: Jakaś wyższa siła, której nie potrafię nazwać. Coś, jakby wrodzona, instynktowna potrzeba własnego rozwoju. Ciągle muszę coś robić i uczyć się nowych rzeczy. Bez tego czuję się wybrakowana. Nie znoszę poczucia stagnacji. Muszę odkrywać nowe horyzonty – i choć brzmi to jakbym mówiła o Himalajach, to tak właśnie jest w zwykłym codziennym życiu. Studiowałam na Śląskim Uniwersytecie Medycznym, pracowałam jako logistyk, teraz odnajduję się w szyciu – i choć wszystkie te dziedziny nie mają ze sobą nic wspólnego to w każdej potrafiłam odnaleźć swoje miejsce. I zamierzam szukać kolejnych, które przyniosą zaspokojenie mojej życiowej ciekawości. Uważam, że nie ma celów niemożliwych do osiągnięcia – wszystko jest kwestią podejścia i zaangażowania. Silnie motywuje mnie do działania poczucie zbyt szybko płynącego czasu – jest tyle, rzeczy do zrobienia i marzeń do spełnienia, że nie można sobie pozwalać na zbyt łatwe trwonienie i marnowanie cennych chwil. Chcę cieszyć się życiem i mieć przekonanie, że „spędzam” je właściwie, dlatego uważam, że każdy powinien robić to co naprawdę lubi. I na końcu chciałabym jeszcze wspomnieć o moim mężu, Piotrze. Ponieważ motywuje mnie i wierzy we mnie, bardziej niż ja sama. Czasami, kiedy z braku siły mam już ochotę na wszystko machnąć ręką, on podaje mi swoją i sprawia, że wszystko staje się łatwiejsze. Dużo mi pomaga. Jestem mu za to wdzięczna.

J.G.: Zatem pozostaje mi życzyć tej nieustannej pasji oraz sukcesu i wielu wiernych klientów (i małych i dużych), którzy pokochają Twoje dzieła!

sobota, 19 marca 2016

Przedsiębiorcza kobieta: Iza Jurasik - Kamińska

Dziś moim gościem jest Iza Jurasik - Kamińska, była dziennikarka, rzecznik prasowy, właścicielka firmy Pani PRojekt, autorka bloga "dom z duszą".


Iza Jurasik - Kamińska o sobie...

źródło: Iza Jurasik - Kamińska
Z wykształcenia humanista - ale wie, jak zamienić przestrzeń w przyjazną dla wszystkich domowników. Dobrze czuje się we własnych czterech kątach i chętnie dzieli się wiedzą o tym, jak sprawić aby wnętrza miały duszę.
Ze swojego zamiłowania do stylu skandynawskiego we wnętrzach i ręcznie wykonywanych ozdób stworzyła markę dekoracji do domu "po zachodzie" oraz markę szytych tekstyliów kuchennych "blue and white", mocno inspirowanych ceramiką bolesławiecką.


J.G.: Reprezentujesz firmę zajmującą się tworzeniem oraz sprzedażą artykułów do wystroju wnętrz, ale i produktów dla dzieci. Skąd pomysł na taki rodzaj działalności? 

„Po zachodzie” to marka produktów inspirowanych Skandynawią. W obrębie tej marki tworzymy nie tylko krasnale ale króliki, dekoracje dla dzieci oraz ozdoby na przyjęcia i dekoracje sezonowe. Skandynawskie wzornictwo czerpie garściami z tradycji rodzimego rzemiosła. Wszystkie ozdoby miały tam własny styl. Były robione przez członków rodziny i dzięki temu tak niepowtarzalne. Są to rzeczy bardzo skromne, w stonowanych barwach, i bardzo uniwersalne - by równie dobrze odnalazły się w codziennym wystroju wnętrza. I podobnie jest z produktami "Po zachodzie". Staram się aby żywotność dekoracji nie kończyła się po sezonie, aby mogła ona funkcjonować w kuchni albo rosnąć razem z dzieckiem w jego pokoju..

Styl skandynawski jest specyficzny, urzeka przede wszystkim prostotą, lekkością, dobrą jakością tkanin. Przypomina moje zabawki z dzieciństwa albo może bardziej - moje wyobrażenia o zabawkach, inspirowane bajkami Astrid Lingren. Pomyśl o ulubionym zapachu z dzieciństwa. Dla mnie to jest koktajl z truskawek, który robiła babcia. To historia, którą chcę przeżywać na nowo, i na nowo. Bo wszystkie piękne rzeczy, które nas spotykają, stają się opowieścią, której jesteśmy bohaterami. To co robię staje się opowieścią. Na dobrą sprawę tym za czym wszyscy tęsknimy. 

Obkupiliśmy się telewizorami, tabletami, smartfonami i zaskoczyło nas odkrycie: co teraz? Dlaczego tylu ludzi z pasją oddaje się egzotycznemu gotowaniu? Po co tysiące dziewczyn i chłopaków każdego dnia biegają? Bo chcą czegoś więcej, czegoś nienamacalnego. Za każdą moją szytą lalką idzie taka właśnie legenda. Odwołanie do czasów, gdy historie były opowiadane wieczorami w skandynawskiej chacie przy lampie naftowej. Przynoszą coś więcej niż tworzone w fabrykach dekoracje do domu.

źródło: Iza Jurasik - Kamińska
J.G.: Jak myślisz, co Cię wyróżnia na rynku?

Wydaje mi się, że są to krasnale. Pracując w agencji PR, dziwiłam się, że nikt we Wrocławiu nie szyje krasnali, skoro są u nas tak bardzo popularne.
Bo we Wrocławiu krasnoludki są wszechobecne, dlatego śmiejemy się, że wrocławianie, wychodząc na ulicę – odruchowo patrzą pod nogi. Krasnoludki z Wrocławia bardzo mocno kojarzą się z Pomarańczową Alternatywą oraz z rzeźbami na chodnikach. A ja chciałam aby przekazać także wrocławianom skandynawskie tradycje krasnalowe. Tam krasnale mieszkały w każdym gospodarstwie. Małe, chude w szpiczastych czapeczkach, ludzie starali się być z nimi w dobrych stosunkach, aby nie psociły i chroniły dom przed nieszczęściem. W noc wigilijną obowiązkowo częstowali skrzaty miseczką słodkiej kaszy, po to tylko aby podtrzymywać przyjaźń cały następny rok. U nas w domu, krasnale także były obecne. Jeszcze zanim powstały formy szyte, opowiadaliśmy naszym dzieciom, że skrzaty mieszkają pod klepką w podłodze.

J.G.: Czy wszystkie produkty wykonujesz samodzielnie, czy współpracujesz z innymi wytwórcami?

Obecnie krasnale cieszą się zainteresowaniem wrocławskich firm, zamawiają je jako gadżety firmowe. Nawiązujemy też kontakty na skandynawskich rynkach. Firma jest bardzo młoda, działa od września 2014 r. ale bardzo prężnie się rozwijamy. Od początku chciałam domową manufakturę zamienić w firmę. Teraz dobieram do współpracy najlepsze polskie krawcowe, choć pierwsze wzory zawsze szyję sama.

źródło: Iza Jurasik - Kamińska

J.G.:  Jak powstają wykonane przez Ciebie przedmioty? Skąd czerpiesz inspirację, wzory? 

Na początku, jak większość rękodzielników szukałam własnej drogi, szyłam wszystko i nic. Próbowałam różnych technik, różnych wzorów, podpatrywałam innych. Potem postanowiłam uporządkować nieco głowę. Na początku moje produkty wyglądały zupełnie inaczej, uczyłam się dopiero ich form, zmieniałam je, szkoliłam warsztat i techniki. Od samego początku jednak postanowiłam sięgnąć po coś co jest w zasięgu mojej ręki, motywy dobrze rozpoznawalne, dobrze się kojarzące, mocno stopione z miejscami, z których pochodzę i w których żyję. 
Obecnie formy królików wymyślam sama. Początkowo szukałam ich w sieci. Dziś króliki modyfikują sami klienci - dzieci i rodzice. 

J.G.: Jesteś samoukiem? Kto uczył Cię szyć? A może kończyłaś jakieś kursy w tym zakresie?

W rodzinie nikt nie szyje zawodowo, ani mama ani babcia. Sama zaczęłam szyć, dziergać na drutach i szydełkować jeszcze w szkole podstawowej. Jestem szczęśliwym dzieckiem, które miało w szkole zajęcia ZPT. Na Tildowe lalki jest moda, wzory są ogólnodostępne, na nich uczyłam się form, aby po czasie wypracować własne. Najbardziej rozpoznawalne są tildowe anioły, ich szyję bardzo mało, bo rynek jest nimi nasycony. W stylu tildowym powstają moje krasnale ale ich wzór jest przeze mnie od podstaw zmodyfikowany.

źródło: Iza Jurasik - Kamińska
J.G.: Pamiętasz swój pierwszy wykonany ręcznie przedmiot? Co to było?

Chyba powoli staję się monotematyczna, ale był to oczywiście krasnal. Dziś jak na niego patrzę, nie mogę uwierzyć, że stworzyłam coś tak krzywego i szpetnego. Krasnoludki istniały w moim domu zawsze, były ukryte w książkach, mieszkały pod podłogą, razem z nami zmieniały adresy. Wszyscy – nie tylko dzieci opiekowały się nimi, podrzucały cukierki i okruszki w zamian za pomoc. 
Krasnoludki to według wierzeń skandynawskich opiekuńcze duszki, pomagają nam zawsze w trudnych sytuacjach, dokańczają nieskończone prace domowe, opiekują się wszystkimi domownikami, przypominają o wartościach i pomagają nam ich strzec.
Najczęściej można je spotkać po zachodzie słońca - stąd nazwa marki.

J.G.: Kierujesz się własnymi pomysłami, czy też można u Ciebie zamówić przedmiot, o danym kształcie i kolorze, motywie podanym przez klienta?

Bardzo często wykonuję rzeczy na zamówienie. Szyję nietypowe maskotki, na przykład ostatnio tworzyliśmy bohatera czeskiej bajki Niuniucha albo strażaka, jako gadżet firmowy.

J.G.: Co – myśląc o ofercie twojego sklepu – najczęściej kupują klienci?

Zapotrzebowanie na dekorowanie pokoju dziecka na różnych etapach jego rozwoju jest stałe. Coraz więcej rodziców znudzonych jest powtarzalnymi wzorami, oferowanymi w sklepach. Świadome rodzicielstwo obejmuje obszar dekoracji i zabawek. Coraz większą popularnością cieszą się nietypowe produkty wykonane z naturalnych materiałów, idealnie jeśli mają przy tym swoją opowieść, przesłanie, która trafi do rodzica.
Dobre produkty dla dzieci to nie tylko zabawki edukacyjne, jak sądzą niektórzy rodzice nastawieni na rozwój intelektualny dziecka. Zabawa nie musi być albo nauką, albo wysiłkiem, albo rozrywką, a tak nierzadko myślimy. Zabawka nie musi być z reklamy, może pobudzać wyobraźnię, uczyć gustu i opiekuńczości, pomagać odtwarzać role życiowe. Dlatego rodzic powinien przynajmniej próbować zastąpić coś co sztuczne i nieestetyczne, tym co wysmakowane i ładne. Poza tym pamiętajmy, że taki przyjaciel przytulanka (miś, królik, żołnierzyk lub krasnal) mogą pomóc dziecku w trudnych sytuacjach. Dlatego forma jest sprawą drugorzędną, najważniejsza jest idea i sposób jej podania.

źródło: Iza Jurasik - Kamińska
J.G.: Czy planujesz rozszerzenie oferty firmy o inne produkty bądź usługi, na przykład o kursy szycia?

Mam dwie marki i obecnie nie mam czasu na dodatkowe projekty. Druga marka nazywa się "Blue and white" to wysokogatunkowe tekstylia kuchenne, głownie z lnów i bawełny, skierowane do klientów detalicznych oraz do branż horeca i florystów.
Blue and white powstawało w mojej głowie bardzo długo i wynika z osobistej fascynacji stempelkami z Bolesławca – piękną ceramiką tam tworzoną.
Jestem rodowitą bolesławianką, kocham to miasto i tam stworzyłam firmę. Od dawna planowałam produkcję pięknych tekstyliów kuchennych, takich – które będą szły w parze z wysmakowanym wzornictwem lokalnej kamionki i wysoką jakością naczyń.
Wydaje mi się, że połączenie pięknych lnów, dobrej jakości bawełny – da ten właśnie efekt.
Fartuchy, zapaski, kitle nie muszą być szyte z poliestru, a na stołach nie musimy mieć obrusów plamoodpornych. Polacy pokochali gotowanie. Chętniej oglądamy i odważniej zgłaszamy się do programów kulinarnych typu talent show. Zaczynamy zwracać uwagę na to, co jemy ale i jak jemy. Liczy się wartość i estetyka podanej potrawy ale też oprawa jedzenia.
Pamiętamy już nie tylko o papierowych serwetkach (kilka lat temu nawet tego nie było na stole) ale robimy znacznie więcej: zwracamy uwagę na dodatki i tekstylia – ich wykonanie i jakość.

J.G.: Jaki aspekt związany z tworzeniem tych pięknych przedmiotów, tekstyliów, przynosi ci najwięcej satysfakcji? 

Chyba taki, że to są po prostu ładne rzeczy, takie, które sama posiadam i chętnie używam. Pracując w agencji PR-owskiej oglądałam czasami firmy, które marnowały tyle energii by wszystko udawać. Jaka to strata czasu. Po co udawać? Prawdziwy len, szalik zrobiony z naturalnej wełny, bawełna zerwana niemalże prosto z krzaku nie muszą niczego udawać. Najczęściej ludzie, którzy tego dotykają od razu doceniają autentyczność tej opowieści. 

J.G.: Jakie były początki Twojej działalności? Co było wówczas dla Ciebie największym wyzwaniem? 

Przez większość zawodowego życia byłam dziennikarzem, rzecznikiem prasowym, a na końcu PR-owcem. Przez lata pracując jako specjalista do spraw public relations, podpowiadałam swoim klientom z różnych branż skuteczne techniki promocji, które nierzadko mimo ich początkowej niewiary, przynosiły po czasie efekty. Tajemnicą tych sukcesów wizerunkowo – marketingowych była ciężka i konsekwentna praca na wszystkich płaszczyznach w firmie – nie tylko w produkcji i sprzedaży według ustalonych strategii, elastyczne reakcje na otoczenie. O swojej firmie myślę podobnie. Od pierwszego dnia działam jak firma, a nie manufaktura domowa, mam strategię działania, mam cele. 

źródło: Iza Jurasik - Kamińska

J.G.: Na jakie trudności związane z prowadzeniem działalności napotkałaś?

Chyba najbardziej rozczarowała mnie jakość niektórych polskich tkanin. Teraz tkaniny kupowane są w Polsce i za granicą, są wyłącznie nowe i najlepszego gatunku, choć pierwsze swoje prace szyłam na tym co mi wpadło w ręce, nierzadko za mniejsze pieniądze. Szybko jednak zrozumiałam, że nie tędy droga. Jeśli chcesz pokazać klientowi, jak wygląda w dotyku dobry len, musisz go po prostu mieć.
Cena produktu nie jest niska, jest wypadkową wielu elementów: surowca, pracy, projektu, promocji, jakości. Ale klienci przyjmują i akceptują tę cenę, bo wiedzą, że w zamian otrzymują jakość i oryginalny pomysł. Coś, co jest estetyczne, pomysłowe, zrobione z największą starannością, znajdzie wielu nabywców. 

J.G.: Jak na informację o chęci stworzenia czegoś własnego zareagowały osoby z Twojego otoczenia? Czy miałaś ich wsparcie? A może odradzali własny biznes? 

Na rodzinie mogę polegać ale wiem, że byli moimi pomysłami zwyczajnie przerażeni.

J.G.: Co Cię motywuje do działania? 

Chcę sprawdzić co będzie za 5, 10 lat. Do którego momentu dojdę:)

J.G.: Jako osoba prowadząca firmę co byś doradziła kobietom, które dopiero myślą o założeniu własnej działalności? Co powinny wziąć pod uwagę? Jak się przygotować? 

Na początku, jak większość młodych przedsiębiorców szukałam własnej drogi, szyłam wszystko i nic. Próbowałam różnych technik, różnych wzorów, podpatrywałam innych. Potem postanowiłam uporządkować nieco głowę i założyłam firmę. Na początku moje produkty wyglądały zupełnie inaczej, uczyłam się dopiero ich form, zmieniałam je, szkoliłam warsztat i techniki.
Początkowo sądziłam, że działalność sklepu internetowego może i wręcz musi odbywać się w Internecie. Budujemy platformę sprzedażową i promujemy sklep w sieci. Bardzo się zdziwiłam, kiedy okazało się, że klientom i kontrahentom trzeba się pokazywać, rozmawiać z nim, pozwalać dotykać produkty. Podobnie jest ze sklepami, które decydują sie na zatowarowanie sklepu naszymi produktami. Nie wystarczy oferta. Jak w każdej branży trzeba się spotykać, rozmawiać, nie wszystko da się załatwić przez Internet, mimo, że technologie nam na to pozwalają.
Nie ma nieskutecznych sposobów na dotarcie do klienta. Czasami po prostu efekt przychodzi później niż się tego spodziewamy. Warto próbować wielu metod i robić to konsekwentnie. I konsekwencja jest chyba najważniejsza.
Start firmy na pewno ułatwia biznes plan i przemyślenie wszystkich aspektów jej działalności. Rękodzieła na rynku jest mnóstwo, jest duża konkurencja dlatego trzeba mieć pomysł na siebie. Nie znaczy jednak, że nie ma miejsca na nowe marki. Wręcz przeciwnie. Trzeba tylko umieć się pokazać, trzeba znać atuty swoich produktów, wierzyć z ich wartość. Trzeba liczyć się z sytuacją na rynku (konkurencja, szara strefa, sezonowość) i tak budować ofertę aby była modułowa i uzupełniała się. Bardzo ważne jest myślenie celami i przewidywanie kolejnych kroków. Przykładowo dziś myślę o tym, jak logistycznie rozwiązać rzeczy, które mogą zdarzyć się jutro. 

źródło: Iza Jurasik - Kamińska
J.G.: Czy, mając na uwadze swoje obecne doświadczenie, ponownie podjęłabyś decyzję o prowadzeniu swojej firmy? 

Tak, zdecydowanie tak. choć pewnie rzeczy zrobiłabym inaczej. Pewnie szybciej

J.G.: Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

Marzę o dniu, kiedy pojadę na urlop.

J.G.: Bardzo dziękuję za rozmowę i krasnalowe opowieści. Pozostaje mi tylko życzyć tego wypoczynku!



środa, 16 marca 2016

Przedsiębiorcza kobieta: Katarzyna Kędzierska

Dziś moim gościem jest Katarzyna Kędzierska, blogerka, założycielka kancelarii patentowej, współzałożycielka sieci biur coworkingowych COPOINT.


Katarzyna Kędzierska o sobie …

Źródło: K.Kędzierska
Nazywam się Katarzyna Kędzierska, jestem blogerką, prawnikiem, rzecznikiem patentowym, minimalistką. Dwa lata temu założyłam SIMPLICITE, który obecnie jest największym polskim blogiem o minimalizmie.

Jestem praktykiem biznesu i przedsiębiorcą. Współzałożycielką oraz Dyrektor Zarządzającą sieci biur coworkingowych pod marką COPOINT. Jestem również właścicielką butikowej kancelarii patentowej w Warszawie, specjalizuję się w doradztwie strategicznym w zakresie prawnej ochrony znaków towarowych oraz budowaniu wartości marki w czasie. Jestem ekspertem, prowadzę szkolenia w zakresie budowania wartości marki w ujęciu prawnym w unikalnym programie Akademii Marki z Klasą. W chwili obecnej pracuję nad swoją pierwszą książką o minimalizmie, która ukaże się latem nakładem Wydawnictwa Znak.

Należę do Polskiej Izby Rzeczników Patentowych, jestem również członkinią prestiżowego klubu biznesowego Lady Business Club. Dumnie noszę miano filantropki, wspieram i współpracuję ze Stowarzyszeniem Wiosna, organizatorem akcji Szlachetna Paczka i Akademia Przyszłości.
Prywatnie kocham podróże. Skakałam ze spadochronem, pływałam z delfinami w Turcji i pod wodospadami w Tajlandii, jeździłam konno na Kubie. Marzę, aby zostać współczesnym Leonardo da Vinci z uwagi na wielość talentów i podobnie jak on wierzę, że prostota jest szczytem wyrafinowania.


J.G.: Obecnie jesteś bizneswoman, wcześniej jednak pracowałaś w korporacji – co skłoniło Cię do odejścia?

K.K.: Tak, w chwili obecnej zawodowo prowadzę trzy projekty: jestem współzałożycielką i Dyrektor Zarządzającą sieci biur coworkingowych COPOINT, prowadzę butikową kancelarię patentową, jestem również ekspertem w programie personalbrandingowym Akademia Marki z Klasą. Ale trzy lata temu pracowałam na etacie. Dlaczego odeszłam? Często o ludziach odchodzących z korporacji pisze się: „uciekli z wyścigu szczurów” czy też zrezygnowali ze „wspinania się po szczeblach korporacyjnej kariery”. No właśnie, drabina. Drabina to dobry przykład. W każdej firmie, gdy planuje się ścieżkę rozwoju pracownika, karierę przyrównuje się do drabiny, a poszczególne stanowiska do szczebelków tejże drabiny. Od razu sugeruje to rozwój, powiedzmy, wertykalny. Tymczasem, ja uświadomiłam sobie, że rozwój, którego pożądałam był raczej horyzontalny. Chciałam (i nadal chcę) rozwijać się w wielu sferach, niekoniecznie tych związanych z wyuczonym, czy też wykonywanym zawodem.

J.G.: Jak na informację o chęci stworzenia czegoś własnego zareagowały osoby z Twojego otoczenia? Czy miałaś ich wsparcie? A może odradzali własny biznes? 

K.K.: Swój biznes rozwijałam jeszcze w trakcie pracy na etacie. W momencie, gdy zdecydowałam się odejść z korporacji, COPOINT, czyli firma, którą rozwijałam z moim Partnerem przez blisko 3 lata, właściwie w wolnym czasie, osiągnęła już pewną stabilizację, także finansową. Przekalkulowałam swoje bieżące potrzeby finansowe, policzyłam oszczędności i złożyłam wypowiedzenie. Nie był to więc znowuż taki ogromny szok dla moich najbliższych. Po odejściu założyłam również swoją kancelarię patentową, gdzie specjalizuję się w ochronie znaków towarowych i budowaniu wartości marki w czasie.

J.G.: Prowadzisz również największy blog o minimalizmie, w którym zachęcasz do tego, by mniej mieć, a bardziej być. Skąd pomysł na taką tematykę?

K.K.: Po odejściu z etatu, zanim formalnie otworzyłam kancelarię, spontanicznie wyjechałam na 3-tygodnią wyprawę na Kubę. Pamiętam taki moment, gdy w kubańskiej taksówce, gdzieś pomiędzy Hawaną a Trynidadem, przeczytałam w zabranej przez siebie książce jedno zdanie: Twórca piszący dla siebie jest jak pijak pijący do lustra. Blog początkowo miał być platformą, na której umieszczę zdjęcia i wspomnienia z podróży tak, aby nie musieć ich pokazywać i opowiadać kilkanaście razy najbliższym i znajomym. Powstał z chęci uproszczenia sobie życia. Jednak, po pewnym czasie odważyłam się na publikowanie innych, bardziej osobistych tekstów, i tak w naturalny sposób pojawiła się również tematyka mojej drogi do minimalizmu. 

J.G.: Gdzie szukasz inspiracji do kolejnych wpisów?

K.K.: Wszędzie. Inspiruje mnie rzeczywistość, wszystko to, co czytam, oglądam i obserwuję, a bardzo często moją największą i najcudowniejszą inspiracją są Czytelnicy.

J.G.: Ostatnio na Twoim blogu pojawiły się wpisy będące owocem współpracy z Zalando. Jak to się stało, że właśnie TY znalazłaś się w Berlinie?

K.K.: Właściwie to Zalando znalazło mnie :). W 2014 roku odebrałam nagrodę za najlepszy Wschodzący Blog Roku 2014 w plebiscycie ZalandoBloggerAwards, który po raz pierwszy organizowany był w Polsce. Od tamtego czasu owocnie kilkukrotnie współpracowaliśmy, a ostatnio jako jedyna blogerka z Polski zostałam zaproszona do udziału w projekcie DIY by Zalando, czyli Zrób to sam z Zalando. Filmy z projektami DIY faktycznie były nagrywane w studio w Berlinie.

J.G.: Jakie są największe zalety wynikające z uruchomienia i prowadzenia własnej firmy?

K.K.: Wolność, którą daje niezależność. Swoboda decydowania o wszystkimjest dla mnie ogromną zaletą.

J.G.: Jakie były początki Twojej działalności? Co było wówczas dla Ciebie największym wyzwaniem? 

K.K.: Pierwsze biuro coworkingowe pod marką COPOINT założyliśmy ponad 5 lat temu. Wtedy niewiele osób wiedziało, czym w istocie jest coworking. Zanim więc pozyskaliśmy Klienta, musieliśmy go wyedukować, pokazać mu, w jaki sposób może skorzystać na naszej usłudze. To było ogromne wyzwanie, któremu, jak czas pokazał, sprostaliśmy całkiem dobrze.

J.G.: Na jakie trudności związane z prowadzeniem działalności napotkałaś?

K.K.: Głównie te, o których wspomniała już wcześniej.

J.G.: Czy, mając na uwadze swoje obecne doświadczenie, ponownie podjęłabyś decyzję o prowadzeniu swojej firmy? 

K.K.: Oczywiście. Uważam, że była to jedna z lepszych decyzji w moim życiu.

J.G.: Jako osoba prowadząca firmę co byś doradziła kobietom, które dopiero myślą o założeniu własnej działalności? Co powinny wziąć pod uwagę? Jak się przygotować? 

K.K.: Przede wszystkim, unikajmy mitu pracy z pasją.Pasja to nie jest taki złoty wytrych, który sprawi, że wszystko nagle zacznie się układać, podłoga zaścieli się różami, pieniądze same spłyną, a Klient zawsze będzie płacił na czas. Ben Horowitz, znany przedsiębiorca i inwestor z Doliny Krzemowej twierdzi wręcz, że w wyborze ścieżki zawodowej nie należy kierować się pasją. Radzi natomiast, żeby odnaleźć to, w czym jesteśmy najlepsi i wykorzystać to do rozwoju świata. Ponieważ od tego, co świat nam oferuje, ważniejsze jest to, co my pozostawimy po sobie dla świata. I na to właśnie należy zwrócić uwagę.

J.G.: Jesteś bardzo aktywna zawodowo, dużo również podróżujesz. Jak udaje Ci się pogodzić taką liczbę zadań?

K.K.: Bardzo starannie wybieram zadania i projekty, którym decyduję się poświęcić czas. Dużo odmawiam, to mój sekret. Otaczam się wspaniałymi ludźmi, na których mogę polegać, nie boję się delegować zadań. To chyba najważniejsze punkty.

J.G.: Jak dbasz o swoją harmonię życiową na co dzień?

K.K.: Dbam i planuję sobie odpoczynek. Ostatnio na nowo odkrywam dla siebie medytację, to genialne narzędzie.

J.G.: Masz swój ulubiony kierunek podróży?

K.K.: Tak. Każdy :).

J.G.:Co Cię motywuje do działania? 

K.K.: Staram się budować tzw. motywację wewnętrzną. Szukam ważnego powodu, dla którego chcę się poświęcić danemu zadaniu. To bardzo trudne, ale i niezwykle efektywne. Ostatecznie, polegam na motywacji zewnętrznej, czasami motywuje mnie obietnica złożona publicznie :). 

J.G.: Każdej osobie, zwłaszcza tak ciężko pracującej, zdarza się czasem gorszy dzień. Jak sobie radzisz w tych trudniejszych momentach, gdy ta motywacja spada i po prostu nic Ci się nie chce?

K.K.: Wtedy nic nie robię, jeśli to tylko możliwe. Odpoczywam, odpuszczam. Staram się słuchać swoich wewnętrznych potrzeb i nie obarczać się nadmiernymi oczekiwaniami. To mój plan na najbliższy czas. Mniej oczekiwać w stosunku do samej siebie, mniej toksycznej ambicji. 

J.G.: Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

K.K.: Blogowo planuję kilka projektów, ale jeszcze za wcześnie, żeby omawiać je na głos. W tym roku, jeśli wszystko pójdzie dobrze, ukaże się również moja pierwsza książka o minimalizmie, nakładem wydawnictwa Znak. To mój priorytet na jesień.

J.G.: Życzę zatem spełnienia tych planów i z niecierpliwością czekam na książkę!

piątek, 11 marca 2016

Helene Lerner „Niepewność przekleństwem kobiet”

Tytuł: Niepewność przekleństwem kobiet
Autor: Helene Lerner
Wydawnictwo: PWN










Nie od dziś wiadomo, że kobiety doskonale sprawdzają się w biznesie, że zarządzają firmą tak samo efektywnie, jak mężczyźni (a niekiedy nawet bardziej). Dlaczego zatem w zarządach korporacji, na wyższych stanowiskach menedżerskich, jest tak mało przedstawicielek płci pięknej? Być może wpływ na to mają ograniczające przekonania, dwoistość roli, jaką kobiety pełnią w życiu, oczekiwania otoczenia wobec nich. Tak naprawdę każda z nas zna przynajmniej jedną kobietę, w której tkwi olbrzymi potencjał, a mimo tego jest on zupełnie niewykorzystany. Co więcej, być może tą kobietą, która dawno już zapomniała o swoich marzeniach bądź w obecnej pracy się nie spełnia, jesteś właśnie Ty. Zarówno w pierwszym, jak i w drugim przypadku nie jest to sytuacja, która powinna trwać wiecznie. Czas na zmiany, zaś w ich przeprowadzeniu pomóc może coach, dodatkowe kursy i szkolenia bądź też odpowiednia literatura.

Jedną z książek, które mogą zmienić nastawienie do wyzwań, a także do swojego potencjału, które mogą wyzwolić moc tkwiącą w kobietach, jest pozycja autorstwa Helene Lerner. Opublikowana nakładem wydawnictwa PWN książka „Niepewność przekleństwem kobiet” nie tylko przybliża praktyczne strategie, które pozwolą nam przezwyciężyć impas w karierze i zacząć wierzyć w siebie, ale poprzez liczne przykłady oraz wyniki badań, stanowi prawdziwą inspirację. Tym samym jest ona adresowana do kobiet, które chcą osiągać więcej, które chcą żyć lepiej. Nawet, jeśli Ty sama czujesz się spełniona, jeśli jesteś na szczycie, to podaruj ją komuś, kto wciąż zmaga się z niskim poczuciem własnej wartości, kto jest przekonany, że nie zasługuje na więcej.

Autorka, ekspert w dziedzinie spraw kobiet, na podstawie wielu rozmów z liderkami biznesu, a także w oparciu o własne doświadczenia stworzyła książkę, która otwiera nas na osiągnięcie sukcesu zawodowego, która uświadamia nam, że pewność siebie wcale nie jest zła, zaś strach jest nieodłącznym towarzyszem działania. Zamiast jednak mu ulegać i wycofywać się, warto stawić mu czoła, warto go oswoić. Lerner porusza w poradniku jeszcze jedną istotną kwestię – perfekcjonizm kobiet oraz przekonanie, że nie warto ruszać do przodu, skoro nie posiadamy jeszcze wszystkich niezbędnych kompetencji. Takie myślenie jest błędem, bowiem w efekcie tracimy szansę na wykorzystanie okazji, która mogła okazać się przełomem w karierze. Książka służy temu, by uświadomić kobietom żywiącym ograniczające przekonania, że nawet ludzie na szczytach władzy się boją, ale nie pozwalają, by ten strach ich sparaliżował, by odebrał im energię do działania.

W kolejnych rozdziałach książki poznamy zatem inspirujące historię tych kobiet, które odniosły sukces, dowiemy się w jaki sposób brak ambicji wpływa na dokonywanie przełomów (a raczej na utrudnienie w ich dokonywaniu), poznamy związek pomiędzy ryzykiem a korzyściami, dowiemy się również, jak wyznaczać ambitne cele. Dzięki lekturze przekonamy się, że nie trzeba być bardzo pewnym siebie, by kształtować osobowość przywódczą, odbierzemy swego rodzaju lekcję przywództwa poznając zasady opracowane przez autorkę, dowiemy się również, w jaki sposób osiągnąć odpowiedni poziom świadomości samego siebie. Zyskamy szansę na doskonalenie się w sztuce słuchania oraz … na zmianę wizerunku. Jak pisze Lerner: „Ten, kto stoi za sterami, przez cały czas znajduje się na widoku, a to oznacza, że musi się zawsze zachowywać jak lider”.

W poradniku znajdziemy również odpowiedź na pytanie, dlaczego udzielanie informacji zwrotnych jest tak trudne, poćwiczymy asertywność i wyznaczanie własnych granic. Dowiemy się ponadto, jak zadbać o autopromocję, jak kształtować relację ze sponsorem oraz przekonamy się, jak wielką rolę odgrywa głos intuicji. 

Podczas lektury autorka namawia nas do aktywności i wykonywania pewnych ćwiczeń, snucia przemyśleń i wejrzenia w siebie. Ponadto, towarzyszyć nam będą „Iskierki Pewności Siebie”, czyli wskazówki, inspiracje, refleksje, a także praktyczne narzędzia, które pomagają w pracy nad sobą. To wszystko stanowi o praktycznym wymiarze książki „Niepewność przekleństwem kobiet”, która pomimo niewielkiej objętości zawiera wszystkie niezbędne pomoce, służące dokonaniu zmiany, a także omówienie ograniczających przekonań czy zachowań, które oddalają nas od celu. Poznając historię liderek biznesu przekonujemy się, że ich kariera jest wynikiem zmagań z własnymi ograniczeniami oraz strachem. Zmagań – co ważniejsze – zakończonych zwycięstwem, zatem nie pozostaje nam nic innego, jak tylko brać z nich przykład!

środa, 9 marca 2016

Przedsiębiorcza kobieta: Marta Lenartowicz

Dziś moim gościem jest Marta Lenartowicz, związana z Atelier maraArt


Marta Lenartowicz o sobie… 

Jestem pozytywnie zakręconą indywidualistką, chodzącą swoimi drogami. 
Mam szerokie zainteresowania - lubię czytać książki i mangi, interesuję się kulturą i rzemiosłem średniowiecza, lubię eksperymentować w kuchni. Ale przede wszystkim lubię TWORZYĆ. 
Na swojej drodze spotkałam równie zakręconego faceta, z którym realizuję nasze wspólne pasje.



J.G.: Zajmujesz się tworzeniem pięknych rzeczy, rękodziełem, które cieszy oczy i pobudza wyobraźnię. Skąd wziął się pomysł na taki rodzaj aktywności?

M.L.: Mam zakodowaną „wewnętrzną potrzebę tworzenia”, ponieważ wyrażanie siebie przez sztukę towarzyszyło mi od zawsze. Jest dla mnie jednym z podstawowych instynktów i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Niezależnie od wybranej formy artystycznej, po prostu lubię „robić coś z niczego”.
Być może to kwestia wychowania - pochodzę z wielopokoleniowej rodziny, w której każdy miał jakieś kreatywne hobby. Być może chodzi o potrzebę wyrażenia mojego artystycznego ducha.

J.G.: Jak myślisz, co wyróżnia Twoje prace?

M.L.: Moje prace zawierają cząstkę mnie. Każda z prac jest dopieszczona do granic możliwości, dopracowuję je tak długo, aż uznam że osiągnęłam dokładnie to co sobie założyłam, niezależnie ile czasu i pracy będzie mnie to kosztować. Wszystkie prace wyrażają moje emocje i wrażenia, moje wizje i punkt widzenia, oddają moją estetykę i poczucie piękna – niezależnie od techniki w jakiej akurat tworzę. Czasem pokazują mój zachwyt nad ładnym kwiatem lub krajobrazem, czasami wyrażają moją przyjaźń do osoby, dla której akurat tworzę prezent. Wszystkie moje prace są wymyślone, zwizualizowane i stworzone przeze mnie. Nie używam cudzych wzorów, nie kopiuję czyichś prac, nie podążam ślepo za trendami i modą. Po prostu moje prace są moje.

Bieżnik
Źródło: Marta Lenartowicz

J.G.: Jakie prace tworzysz?

M.L.: Tworzę różne dzieła w różnych technikach: patchworkowe ozdoby i upominki; pikowane „obrazy” z tkaniny; obrazy (szkicowane ołówkiem i węglem, malowane suchymi pastelami lub kredkami); stroje historyczne (repliki strojów głównie z okresu późnego średniowiecza, to wynika z innych moich zainteresowań); filcową biżuterię (filcowaną na mokro i sucho); czasami ozdabiam „po swojemu” przedmioty codziennego użytku, doszywając do nich jakąś dekorację.
Wszystko zależy od tego co mi w duszy gra. Wspieram też męża, któremu tak spodobało się komponowanie patchworkowych wzorów z kawałków tkanin, dobieranie kolorów i ozdabianie kompozycji haftami, że nauczyłam go szyć i teraz on również zajmuje się tworzeniem. Z tym że mąż tworzy głównie za pomocą komputera i skomputeryzowanej maszyno-hafciarki, a ja wolę bardziej tradycyjne techniki.

Koszula- ręczny haft
źródło: Marta Lenartowicz

J.G.: Jak powstają wykonane przez Ciebie przedmioty? Skąd czerpiesz inspirację, wzory? Gdzie zaopatrujesz się w materiały?

M.L.: Pytasz, jak powstają wykonywane przeze mnie przedmioty. Najczęściej pod wpływem jakiejś inspiracji. Gdzieś coś zobaczę, usłyszę, skojarzy mi się to z jakąś ciekawą tkaniną jaką mam w zapasach. W tym momencie zaczyna mi się tworzyć w głowie wzór. Przeważnie od razu siadam do pracy, bo lubię taką wizję od razu przekuć w dzieło. Czasami mąż się denerwuje, że poświęcam na coś cały wolny czas przez kilka dni pod rząd.
Wszystkie wzory na moje prace tworzę sama – nie lubię kopiować cudzych prac, to nie moja bajka. Tą samą zasadę wyznaje mój mąż, który uwielbia projektować geometryczne wzory na poduszki – jest to dla niego relaks po godzinach spędzonych w pracy.
Jeśli chodzi o inspirację to inspiruje mnie bardzo dużo rzeczy – ale najwięcej natchnienia czerpię z natury.
Materiały kupuję zarówno w lokalnych sklepach jak i przez Internet. Wszystko uzależnione jest od tego, czego potrzebuję. Niestety, nasza pracownia znajduje się w salonie 2-pokojowego mieszkania i z uwagi na to, pojemność moich półek na tkaniny i materiały jest bardzo ograniczona.

J.G.: Pamiętasz swój pierwszy wykonany ręcznie przedmiot? Co to było?

M.L.: Szczerze powiedziawszy ciężko mi sobie przypomnieć co było pierwszą stworzoną przeze mnie rzeczą, ponieważ od zawsze miałam zapędy artystyczne. 
We wczesnym dzieciństwie dużo rysowałam i malowałam. W czasach podstawówki zaczęłam rozwijać również inne pasje: szydełkowanie razem z tatą, haft Richelieu z ciocią Alą, szycie ręczne z babcią, robienie na drutach i nauka rysunku z ciocią Elzą, tworzenie prostej biżuterii z koralików z mamą. Oprócz tego w szkole były zajęcia „techniki”, na których poznałam podstawy technik aplikacji i makramy. Przez wiele lat należałam również do kółka plastycznego, na którym poznawałam nowe techniki i szkoliłam umiejętności.
Z rzeczy, które tworzyłam od najmłodszych lat do dzisiaj zachowały się na pewno serwetki, które wtedy wyhaftowałam i obrazki-aplikacje, które zrobiłam.

źródło: Marta Lenartowicz
J.G.: Jesteś samoukiem? Kto uczył Cię szyć? A może kończyłaś jakieś kursy w tym zakresie?

M.L.: Jeśli chodzi o szycie ręczne, to wiele cennych informacji wyniosłam z domu. Jeśli chodzi o szycie na maszynie to jestem samoukiem. Swój pierwszy kontakt z maszyną miałam w wieku kilku lat, kiedy aktywnie „pomagałam” swojej mamie, podkładając palce i kawałki ścinków pod szyte przez nią ubranka dla mnie i rodzeństwa. Tak bardzo chciałam wtedy szyć, że któregoś razu zakradłam się do maszyny i ją ... przypadkiem zepsułam. Niestety mimo wielu prób naprawienia uszkodzenia, maszyna nie szyje... Trauma pozostała mi na długie lata.
Mając 16 lat postanowiłam spróbować ponownie. Chciałam uszyć sobie narzutę na łóżko z próbek tkanin tapicerskich (nie miałam dostępu do tkanin, ani pieniędzy na zakup materiału). Ponieważ maszyna Łucznik mojej mamy była ciągle niesprawna, poszłam do cioci Elzy, u której stała maszyna Singer - napędzana na nożny pedał stara maszyna do szycia ze stolikiem. Wtedy totalnie nie znałam się na ustawianiu maszyny, rodzajach igieł, nici, tkanin, technikach szycia i całej masie rzeczy z tym związanych. Po prostu chciałam sobie uszyć narzutę. O tym, że uszyłam wtedy swój pierwszy patchwork, dowiedziałam się ponad 15 lat później. :)
W 2004 roku byłam zafascynowana rycerstwem i, żeby brać udział w imprezach, musiałam posiadać odpowiedni strój. Na krawcową nie było mnie stać, więc musiałam uszyć sobie strój sama. Właśnie wtedy kupiłam sobie swoją pierwszą maszynę do szycia – była to Arka Radom model 653 (chyba). Jak uszyłam sobie giezło, to siostra też chciała takie mieć. Uszyłam i dla niej. Później było szycie sukienek dla koleżanek z Bractwa. Jednak do tego, żebym mogła powiedzieć, że umiem szyć było mi jeszcze bardzo daleko.
Dopiero w 2010 roku tak naprawdę zaczęłam się wgryzać w tematykę szycia. Zaczęłam uczyć się dbania o maszynę: regulowania jej i konserwacji, dobierania igieł do materiałów, zastosowania stopek i ściegów, itp.
W 2013 zaczęłam się fascynować patchworkiem i pikowaniem (quilting) – to była miłość od pierwszego wejrzenia. Od tej pory cały czas się uczę i rozwijam, analizuję błędy i wyciągam wnioski. Bazuję na anglojęzycznych materiałach, ponieważ w Polsce praktycznie nie ma ta ten temat informacji. Kursów żadnych nie kończyłam – w moim mieście ich po prostu nie było, a na wyjazdy na drugi koniec Polski na jednodniowe szkolenie trwające 4-6 godzin nie miałam czasu.

J.G.: Na swoim blogu piszesz o ukochanej maszynie firmy Singer. Znasz jej historię? Skąd wzięła się u Ciebie?

M.L.: Jest to dokładnie ta sama maszyna na której szyłam swoją pierwszą narzutę na łóżko mając 16 lat. Wtedy było to dla mnie tylko narzędzie, do którego nie przywiązywałam większej wagi. Ot, stara maszyna – lepsze to niż zszywanie ręczne całej masy kawałków.
Jednak dzisiaj patrzę na nią inaczej – jest to najlepsza maszyna na jakiej szyłam. Kiedy metodą prób i błędów nauczyłam się, jak powinnam ją regulować, czyścić i konserwować, stała się dla mnie niezastąpiona.
Jeśli chodzi o historię tej maszyny, to niestety nie znam wszystkich szczegółów, ale postaram się ją choć trochę przybliżyć. Maszyna ma ponad 100 lat – tak wynika z numeru seryjnego. Ta maszyna trafiła do mojego rodzinnego domu w latach 90-tych. Ciocia dostała ją od swojej koleżanki, która z kolei dostała ją w spadku po śmierci swojej matki. Pamiętam, jak wielokrotnie odwiedzałam tą pogodną staruszkę w malutkim mieszkaniu na poddaszu. Zawsze była uśmiechnięta, kiedy przychodziłam z wizytą. Zawsze miała przygotowane domowe ciasteczka, którymi chętnie częstowała swoich gości. To u niej pierwszy raz widziałam tą piękną maszynę – pamiętam, że często z niej korzystała i bardzo o nią dbała. Sądzę, że dzięki temu maszyna jest w tak dobrym stanie technicznym, mimo swoich ponad 100 lat. Niestety nie wiem, jak maszyna znalazła się w jej posiadaniu.
W każdym bądź razie maszyna trafiła do mojej cioci, ponieważ koleżanka miała już swoją maszynę - dużo nowszą i chowaną do walizki, co w małym mieszkaniu było dużą zaletą. Po prostu brakowało jej miejsca na przechowywanie tej zabytkowej i postanowiła ją sprezentować koleżance. 
W moje ręce Singerka trafiła w 2010 roku, ponieważ w tym czasie moja Arka Radom już regularnie odmawiała posłuszeństwa. Początkowo została mi tylko wypożyczona przez ciocię Elzę, która nie korzystała z niej od lat. Kiedy po ponad roku czasu i regularnego szycia została mi sprezentowana, byłam bardzo szczęśliwa – lepszego prezentu urodzinowego nie mogłam sobie wymarzyć. Od tego czasu maszyna jest pod moją opieką i jest to jedna z cenniejszych rzeczy, które posiadam. Liczę, że posłuży mi jeszcze wiele lat. :)

J.G.: Co Cię motywuje do działania? 

M.L.: Największą motywacją jest dla mnie mój mąż – jest dla mnie wsparciem i inspiracją. Zawsze mogę na nim polegać, pomaga mi konsekwentnie dążyć do celu i krytycznym okiem ocenia moje prace. Jednocześnie, przez to że sam tworzy, dostarcza mi weny do dalszej pracy.

J.G.: Jaki aspekt związany z tworzeniem tych pięknych przedmiotów przynosi ci najwięcej satysfakcji? 

M.L.: Dla mnie cały proces tworzenia jest fascynujący. Zaczynając od pracy nad autorskim projektem, poprzez dobór odpowiednich tkanin i materiałów, szycie, pikowanie, wykończenie całości – te wszystkie czynności dają mi radość.
Jednak największą satysfakcję mam w momencie, kiedy pokazuję bliskim ukończoną pracę – ich zachwyt, docenienie precyzji wykonania, uznanie dla kilku dni pracy włożonych w stworzenie i wykonanie autorskiego projektu – to jest to co dodaje skrzydeł i sprawia, że chce się szyć. :) 

J.G.: Planujesz otwarcie swojej firmy, chcesz zamienić swoją pasję w biznes czy może zajmować się tym wyłącznie hobbystycznie?

M.L.: Na razie jest to moje hobby. Ale zdradzę Ci, że moim marzeniem jest własna firma - bardzo chciałabym swoje życie zawodowe związać z projektowaniem i tworzeniem unikalnych prac. Niestety jestem realistką i wiem, że bez skutecznego marketingu w dzisiejszych czasach można robić cuda i nie zarobić na opłacenie ZUS-u.Ogromnie cieszyłoby mnie, gdyby Polacy doceniali ilość pracy wkładaną w stworzenie czegoś ręcznie. 
Z kolei mąż prowadzi swoją firmę i w ramach firmy sprzedaje swoje prace – głównie są to ozdobne artykuły do dekoracji wnętrz. 
(od redaktora - pracę można obejrzeć TU).

J.G.: Kierujesz się własnymi pomysłami, czy też można u Ciebie zamówić przedmiot, o danym kształcie i kolorze, motywie podanym przez klienta?

M.L.: Tworząc swoje prace podążam za intuicją – wybieram kolory i struktury tkanin z których powstanie projekt. Lubię używać różnych technik, których połączenie nie zawsze jest oczywiste. Pasjonuje mnie tworzenie abstrakcyjnych wzorów, które pobudzają wyobraźnię odbiorcy, ponieważ każdy widzi w nich coś innego i może je indywidualnie interpretować. Jest to specyficzny dialog twórcy z odbiorcą, który odbywa się za pośrednictwem dzieła. :)
Produkty zaprojektowane przez klienta to specjalność mojego męża. W swojej firmie świadczy usługi wykonania przedmiotów wg gotowego projektu przesłanego przez klienta lub wg jego zaleceń – w takiej sytuacji mąż tworzy indywidualny projekt, który po akceptacji jest wykonywany w naszej pracowni. Dzięki hafciarce komputerowej możliwa jest dodatkowa personalizacja zamówienia np. haft imienia, daty lub wzoru. Tak naprawdę ogranicza nas tylko budżet przeznaczony na projekt.

J.G.: Czy planujecie rozszerzenie oferty o inne artykuły? A może o kursy stacjonarne dla osób, które chciałyby upiększać swoje otoczenie?

M.L.: Oczywiście cały czas tworzymy nowe projekty. Ja mam specjalny zeszyt w którym robię wstępne szkice wzorów. Czasami mam gotową wizję finalnego produktu, czasami rysuję tylko motyw lub fragment wzoru, który dopiero później dopracowuję. Z kolei mąż woli swoje projekty tworzyć na komputerze i tam od razu wstępnie dobiera kolorystykę wzoru i projektuje hafty, które pięknie uzupełniają kompozycję. W ofercie sklepu męża regularnie pojawiają się nowe produkty i nowe wzory – warto zaglądać i sprawdzać co nowego.
Nad prowadzeniem kursów zastanawialiśmy się kiedyś, ale żeby nauczyć kogoś szyć, trzeba go posadzić przed maszyną i pokazać „co i jak”. Może kiedyś w przyszłości się tym zajmiemy, ale na razie nie mamy takich planów.

J.G.: Szczególnie zauroczyły mnie Wasze poszewki na poduszki i walentynkowe serduszka. Ale możesz zdradzić, jakie przedmioty wykonane własnoręcznie, lubisz najbardziej?

M.L.: Cieszę się, że podobają Ci się nasze wytwory. :) Jeśli chodzi o produkty męża dostępne na Etsy, to najbardziej podobają mi się te cztery wzory patchworkowych poszewek:
źródło: https://www.etsy.com/listing/230550305/roses-pillow-3d-effect-patchwork-pillow
źródło: https://www.etsy.com/listing/230556518/modern-pillow-patchwork-embroidery
źródło: https://www.etsy.com/listing/248164126/throw-pillow-gift-for-woman-boho-chic
źródło: https://www.etsy.com/listing/230550181/pillowcase-brown-15x15in-3d-effect

Jeśli chodzi o moje dzieła, to jednym z moich ulubionych jest wełniany płaszcz i lniana koszula do mojego stroju średniowiecznego. Nad każdym z tych elementów pracowałam ponad 40 godzin. Wszystkie szwy i hafty motywu roślinnego zdobiące stroje wykonałam w 100% ręcznie. Uwielbiam również serię kwiatów rysowanych suchymi pastelami i filcowany naszyjnik z pomarańczowym kwiatem wyszywany drobnymi koralikami, który zakładam na specjalne okazje.

J.G.: A jakie przedmioty najczęściej kupują klienci?

M.L.: Z tego co obserwuję w działalności męża, największym powodzeniem cieszą się dekoracyjne bombki i zawieszki wykonane z tkanin (np. walentynkowe serduszka, o których wspominałaś wcześniej) oraz ekskluzywne haftowane kosmetyczki, które kupowane są na prezent.

Źródło: Marta Lenartowicz
J.G.: Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

M.L.: Startujemy w poduszkowym konkursie Nancy Zieman i chcemy go wygrać.A tak bardziej serio - moje plany na najbliższą przyszłość? Żyć, cieszyć się zdrowiem i tworzyć z pasją.
Marzę też o wspaniałej pracowni, w której będę mogła realizować swoje projekty nie martwiąc się, że za godzinę przychodzą goście i trzeba zwijać pracę ze stołu w salonie.

J.G.: Tego wszystkiego Wam zatem życzę!

wtorek, 8 marca 2016

Thich Nhat Hanh „Sztuka komunikacji według mistrza Zen”

Tytuł: „Sztuka komunikacji według mistrza Zen” 
Autor: Thich Nhat Hanh 
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii










Zgodnie z definicją, komunikacja jest procesem wymiany informacji pomiędzy stronami – nadawcą i odbiorcą komunikatu. Takie ujęcie tematu nie pozwala jednak w pełni docenić wagi tego procesu, jego znaczenia w codziennym życiu, nie uwzględnia też sytuacji, w którym nadawca i odbiorca tematu są tą samą osobą. Nie sposób nie doceniać roli, jaką komunikacja odgrywa w naszym życiu, aby jednak informacje, które do nas docierają, a także te, które wysyłamy sami, rzeczywiście nam służyły, powinniśmy starannie dobierać osoby, w kręgu których się obracamy, a także zwracać uwagę na słowa i gesty, których to my jesteśmy nadawcami. Kluczem do tego jest uważność o której tak często zapominamy, w konsekwencji pogrążając się w chaosie, nie potrafiąc odczytać tych sygnałów, które powinny mieć dla nas największe znaczenie.

O tym, jak odnaleźć w sobie ten spokój, jak selekcjonować informacje i ćwiczyć uważność, dowiemy się dzięki lekturze książki „Sztuka komunikacji według mistrza Zen”, opublikowanego nakładem Studia Astropsychologii. Thich Nhat Hanh, mnich buddyjski i mistrz Zen, w tym „praktycznym przewodniku umiejętnego słuchania i mówienia” zwraca naszą uwagę na to, co najistotniejsze w procesie komunikacji, a także w każdej chwili naszego życia, namawiając do uważnego konsumowania informacji i pozbycia się fałszywych przekonań. Sięgnąć po książkę powinien zatem każdy człowiek, bowiem komunikujemy się nieustannie wszyscy, a zbyt często nie robimy tego we właściwy sposób.

„Rozmowa jest źródłem pożywienia” – pisze autor dowodząc, że słowa są pokarmem, dlatego też szczególnie powinniśmy uważać na to, co przyjmujemy, czym się karmimy. Namawia nas do uważności, która jednak wymaga wyzbycia się skłonności do osądzania oraz skupienia uwagi na nas samych i otaczającym nas świecie. I choć nie uchroni nas to całkowicie przed toksycznymi rozmowami, to dzięki uważnej świadomości możemy sprawić, że płynący z tej rozmowy jad, trucizna rozlewająca się po ciele i duszy, wyrządzi nam jak najmniej szkody.

Aby jednak nasza komunikacja była efektywna, by niosła ze sobą dobrą energię i niwelowała to, co złe w otoczeniu, musimy dojść do porozumienia ze sobą i nauczyć się porządkować nasze myśli i emocje. Tyle i aż tyle, bowiem w dobie rozwoju technologicznego przywykliśmy do szukania kontaktu z innymi, do otaczania się dziesiątkami komunikatorów, a w tym wszystkim zapomnieliśmy, jak smakuje cisza i rozmowa ze swoim „Ja”. Z poradnika dowiemy się zatem, jak ćwiczyć uważność, wykorzystując miedzy innymi oddech oraz nie-myślenie. 

Autor przekonuje nas również, że zrozumienie cierpienia rodzi współczucie i pozwala pojąć, czym jest szczęście. Poznamy cztery elementy pełnej miłości mowy, opierając się na wskazówkach bodhisattwy, czyli osoby, która potrafi mówić z użyciem łagodnych i kojących słów, a także słuchać ze współczuciem. Cztery Treningi Właściwej Mowy będą nam przypominać codziennie o tym, jak ważne jest wyzbycie się z naszych słów dyskryminacji, jak istotne jest zrozumienie i wsparcie. Thich Nhat Hanh przywołuje również sześć mantr, czyli zdań, które stanowią ucieleśnienie mowy pełnej miłości i są niczym magiczne zaklęcie, zdolne sprawić cuda. 

Autor namawia nas do praktykowania uważności, nawet przy piciu herbaty, do pracy nad sobą, nad tym, co przyjmujemy, ale również nad słowami skierowanymi do otoczenia. Oddaje w nasze ręce gotowe techniki i narzędzia, przy pomocy których nasza komunikacja stanie się bardziej efektywna, zaś wypowiadane przez nas słowa będą miały moc uszczęśliwiania i dawania wsparcia innym. Mądrość płynąca z książki może zmienić nasze życie, nadać mu nową jakość, dlatego już dziś warto zacząć proces zmian. Z książką „Sztuka komunikacji według mistrza Zen” zmiana ta może być kompleksowa i trwała!